Mmm. Tak. Dzieje się dużo. Wczoraj miałam pierwszy egzamin i tym samym połowę sesji mam za sobą. W sumie nie chcę tego pamiętać. Poszło dobrze, ale jednak nie chcę pamiętać. No. I ten pierwszy egzamin pozwolił na cudownego alkoholowo-gastronomicznego tripa po stolicy. Zaczęliśmy od dużej michy chińskiego żarcia. Omnomnom. Poprawiliśmy pączkiem z Chmielnej (jak lans to lans) z czekoladą i wiśnią. Pycha. Wiem, że trochę wstyd, że na Chmielnej, ale te pączki są niesamowite. Jak w domu. Serio. Po pączku przyszedł czas na szocika za 2 zł w "ulubionej". Grejfrutóweczki. Pączek nasiąkł w żołądku wódą i stał się jeszcze cudowniejszy. No i finalnie - piwo. Pawilony to dobre miejsce. Jest tam taka przyjemna knajpa z czerwonym dywanem na suficie. I czerwonymi ścianami. Chciałabym mieć taki dywan w domu kiedyś. O, i były jeszcze bardzo wygodne fotele. Aaaa i w końcu spróbowałam Żywca Bock. Jest dooobry. Po porterze wydawał się słodki i delikatny. Ale jest dobrym piwem. Polecam.
I dostałam wielką czekoladę za notatki z historii. Hihi. Opyla się chodzić na wykłady i posiadać jedyny na wydziale zeszyt z notatkami. Milka Triolade. Czysta gram. :D
A teraz siedzę i słucham Gotye i Lady Gagi. Wstydzę się i chyba nie powinnam tego pisać. Ale takie są fakty niestety. Piję kawę i konsumuję rogale. Mam termoforek. Cieplutki termoforek w serducha ze sklepu dla najbiedniejszych. Nie mogłam się powstrzymać, kiedy go zobaczyłam. A kosztował cale 14,50 zł. I upiekłam dziś miliard dyniowych rogalików z orzechowym nadzieniem. Są niesamowite. Zanim udało mi się upiec drugą porcję, to pierwsza została pochłonięta w całości (porcja = 12 do 16). Może wrzucę przepis? Tak! Wrzucę!
Składniki:
CIASTO
- 600 g mąki
- 100 g masła
- 1 szklanka mleka
- 2 i 1/3 łyżeczki drożdży suszonych
- 1/3 szklanki cukru
- 2 łyżeczki cukru waniliowego
- 3 żółtka
- 3 czubate (mocno czubate) łyżki dyniowego puree
- około 3/4 łyżeczki soli
NADZIENIE
- około 1 i 1/3 szklanki siekanych/mielonych orzechów laskowych
- 50 g cukru
- 50 g stopionego masła
- cynamon (ile kto lubi)
Dobra. To topimy masełko. Dorzucamy do niego cukier i mleko i mieszamy. Ucieramy żółtka z dyniowym puree i cukrem waniliowym. I mieszamy razem to wszystko. Potem w drugim naczyniu mieszamy sobie mąkę z drożdżami i solą. I potem wszystko razem wyrabiamy na jednolite ciasto. Czasem trzeba dorzucić trochę mąki ja z 200g to dosypałam swobodnie. No, ale może to dlatego że wrzuciłam prawie cały słoik tartej dyni.
No. I potem to zostawiamy na jakąś godzinę. Aż mniej lub bardziej podwoi masę. A w międzyczasie przygotowujemy nadzienie. Siekamy orzechy, wrzucamy do rozpuszczonego masła, dosypujemy cukru i cynamonu. Mieszamy. Tadaam.
Wycinamy trójkąty z rozwałkowanego ciasta. Nakładamy nadzienie i zawijamy od podstawy do szczytu trójkąta. Smarujemy pozostałym z jajek białkiem. Pieczemy toto około 15 minut w 180 stopniach. Mój upośledzony piekarnik niestety przypala od dołu więc musiałam je obracać, ale w normalnym niegazowym piekarniku wszystko powinno być spoko.
Badum tsss.
Czas na podróż do Nordlandu, do kraju wikingów i wiecznej zimy.
Taaaaak. Do Valhalli.
Mam nadzieję, że nie czyni mnie to kucem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz