sobota, 23 listopada 2013

Sezon burz.

Skończyłam. Skończyłam mianowicie czytać nowego "Wiedźmina". Owszem, uległam hype'owi na nowinkę, która pojawiła się dosyć mocno zniecnacka (jak dla mnie ofc). No i tuż po tym, jak M. książkę przeczytał, to ją grzecznie ukradłam i czytałam w autobusach w drodze na uczelnię. Ale może przejdę do meritum.

Nowe przygody Geralta czyta się bardzo przyjemnie. Jakbym miała więcej czasu, to z pewnością przeczytanie zajęłoby mi ze dwa dni. No, ale że nie posiadałam tegoż, to z niecierpliwością czekałam, aż sobie usiądę w autobusie i poczytam, licząc na to, że nikt znajomy nie wsiądzie i nie będę musiała z nikim rozmawiać. Tak. W książce dzieje się dużo, jest trochę czarodziejek, trochę knowań na królewskich dworach, trochę wieśniaków, trochę potworów, takie tam. W sumie standard jak na Sapkowskiego. Co nie znaczy, że nudny standard. Standard jak najbardziej ciekawy! Sądzę, że wielu mogłoby napisać, że to nieco odgrzewany kotlet. Chyba się z tym nie zgadzam, no ale pewnie można tak stwierdzić, zwłaszcza, że ja zajebiście lubię kotlety. Jadłabym.

Dobra, to teraz <SPOILER ALERT>, napiszę co mi się podobało in particular. Po pierwsze - monstra. Nie wiem czemu, ale nad wyraz przerażająca wydawała mi się aguara, czy tam vixena. Była kurewsko straszna. Szczególnie jak wyobraziłam sobie warczącą kobietę o lisich rysach która stoi na gałęzi nad bagniskami. Kurwa straszne.
Dwa. Fajnie, że akcja dzieje się gdzieśtam przed/pomiędzy opowiadaniami (nie jestem w stanie określić dokładnie gdzie, bo dość dawno czytałam poprzednie tomy). No, po prostu to fajnie, no.
Trzecie primo, tudzież tertio. Postacie. Są charakterystyczne, wyraźne, zapamiętywalne. Czarodziejki jak to czarodziejki. Mozaik. Magowie. O, konstabl Torquil. Wilkołak i jego rodzina. Król Belohun i synowie. No. I wiele więcej.  Tyle fajności.
O i po czwarte, dużo znanych i lubianych elementów, które najlepiej jednak pamiętam z gry, nie z poprzednich części. Fisstech na ten przykład. No i dużo więcej wiedźmińskich znaków w walce. W sumie jaram się samymi scenami walki, tak, fajne były.
Hmmm, i last but not least - książka od początku rzuca nas w wir wydarzen. Już na pierwszych stronach jest pierdolnięcie, z dużą dozą humoru (oo tak), dużą dozą akcji. To lubię!
Dobra enough, dość. </SPOILER ALERT>

Co mnie skłoniło do poświęcenia jednej książce tak dużo? Hmmm, no cóż, lubię to uniwersum, lubię świat, który wykreował Sapkowski. Jest mi bardzo smutno, że Wiedźmin 2 nie działa na mym poczciwym laptopie tak, jak bym chciała (znaczy - nie da się grać). Cóż. No i od dzieciństwa się tym światem jaram, a co za tym idzie przeczytałabym chyba wszystko i obejrzała wszystko co się tyczy tegoż. Tak, widziałam, też serial, bardzo mi się podobał gumowy mały smok. Chociaż, co by złego nie napisać Żebrowski się całkiem sprawdzał w roli Geralta. No i sprawdza się nadal - już sam jego głos - w kolejnych częściach wersji grywalnych sagi o wiedźminie. Oke, mogłabym tak pisać i pisać. Zakończę to pozytywnym akcentem.
VIDEO GAMES AND FANTASY NOVELS ARE FUCKING AWESOME.


sobota, 16 listopada 2013

The Slowest Drink At The Saddest Bar On The Snowiest Day In The Greatest City

Odzyskuję zen. Ogólnie jakoś chyba za długo próbuję się przystosować do otoczenia, do jakichś ludzi, do czegośtam i to wszystko czyni mnie nieszczęśliwą. Nigdy nie będę nikim innym niż jestem, czuję, że odzyskuję stabilizację wracając do tego kim byłam kiedyś. Anyway, the point is, iż nie wolno starać się na siłę do wszystkiego dostosować. W sumie nie byłam tego świadoma, ale teraz chyba już jestem. Bo jak doszłam do tych jakże budujących wniosków, że będę sobą, to mi lepiej i to dużo. Nieważne jak wyglądam (po mojemu = dobrze), nie powinnam mieć kompleksów dlatego, że chodzę w 3 letnich jeansach czy sukience z lumpa, albo swetrze po mamie. Dobrze mi w nich, chuj tam, że wszystkie laski ubierają się w najnowsze ciuszki z zary czy innego czegośtam, whatever. Nie muszę też postępować jak inni, walczyć o pierwsze miejsce w szeregu, w sumie dużo takich zachowań wokół mnie i to jakoś też wywiera na mnie presję, czuję się gorsza. Jakoś to będzie przecież, ważniejszy jest spokój w głowie. Nie jestem gorsza!

Moje wynurzenia brzmią dosyć gimnazjalnie, ale fajnie być znowu dzieciakiem. Z tą niewielką dozą naiwności, jakichśtam marzeń, wspomnień, ideałów. Nie można zatracać tego wszystkiego w dążeniu do hajsu, stabilizacji i starości. Serio, w życiu moich znajomych powoli najważniejsze stają się śluby, a punktem numer jeden staje się kupno sukienki i organizacja wesela. Nie chcę taka być, nigdy nie będę. Dobrze mi, poukładałam sobie wszystko, dam radę.

Nigdy nie będę robić czegoś, czego nie chciałam nigdy robić. WRÓCIŁAM. My zen is back.

środa, 21 sierpnia 2013

doge.

Ja nie wiem co to za zwyczaje panują w tej zabitej dechami dziurze. Chodzi mi mianowicie o wypuszczanie z podwórka na ulice tych jebanych pchlarzy. I to nie pojedyncze przypadki. To po prostu jakaś lokalna pierdolona tradycja. A ja jak człowiek, idę sobie pobiegać i do jasnej kurwy, nie mogę, bo co chwila zaczyna mnie gonić jakiś durny kundel. Z zamiarem upierdolenia mi nogi. Albo chociaż stopy. Co za miasto. 
Plusem jest, że przynajmniej pobiłam życiówkę na odcinku 1 km. Wyżaliłam się. Idę grać w dartsy. Już jestem spóźniona!

wtorek, 20 sierpnia 2013

bring it on.

Sto lat mnie tu nie widzieli. Oficjalnie postanawiam poprawę! No i w planach mam wprowadzenie kilka malutkich zmian na blogasku. Nadal będę sobie hejtować, marudzić, etc, etc, ale chciałam dorzucić kilka zakładek. Może mi się uda. Nie wiem czy to dobrze, że mam takie pomysły, ale trochę tonę ostatnio w blogach lifestyle'owych i włosowych (włosy włosy *_*) no i tak trochę mi się spodobało (so laaaaaaaaaame, wiem), ale no... Z nowości to ostatnio rower, wakacje, życie cośtam, no nie jest źle, zabieram się za szczegóły techniczne. Pozdro.

PS. EDIT zmieniłam zdanie, jednak nic z blogiem nie zrobię, jest zajebisty w obecnej formie i go kocham, pozdro2.

niedziela, 3 marca 2013

thistle & weeds

No co tam.  U mnie spoko. Mam dziś szaloną wenę, bardzo szaloną, więc będę pisać, o taaaak. Życie jest piękne :) Okazało się, że mam nadpłatę za prąd do czerwca, więc jestem ze 2 stówki do przodu! Wspaniale! Po drugie idę jutro na koncert. Czekałam na niego, oj czekałam. Na początku było mi smutno, że idę sama, ale teraz to się cieszę. Jestem mała i niepozorna, to się dopcham pod scenę, żeby coś widzieć i wogle i będzie super! Tak. Co tam jeszcze... No na studiach to nuda tak jakby, więc whateva, nie mam na co narzekać, nie mam czym się jarać, to nie będę pisać.
Wróciłam do grania w kłejaszka. Znaczy w quakelive.com. Zdarza mi się nawet wygrywać, więc nie jestem totalnym lamusem. A od 1 roku nie grałam, czyli ze 3 lata! Ze smutnych rzeczy to Witcher 2 mi działa przekoszmarnie, wygląda gorzej niż, kurwa, absolutnie wszystko na low detalach, a i tak się tnie straszliwie. No smutne, bo pograłabym, to taka dobra gra tylko słabo zoptymalizowana...
Oglądałam ostatnio Władcę Pierścieni, po raz pierwszy widziałam Powrót Króla w wersji reżyserskiej i teraz chyba to jest moja ulubiona część. Wcześniej nie była. Wspaniały film, no majstersztyk, przeżywam fascynację. Czekam aktualnie na wersję reżyserską Hobbita (da się, będzie w ogóle?), bo mi było w kinie mało, a epickie krasnoludy zawsze na propsie. Tak. Dobra, to tyle, żegnam się uprzejmie!

A nie, zapomniałabym, jaram się nowym Bowiem. Jest pojebany strasznie, jak za starych dobrych czasów, tak, jest wspaniały.

sobota, 5 stycznia 2013

bad things good people.

Po pierwsze to marznę. Zimno w tym mieszkaniu. Po drugie to jestem głodna. Zjadłam chyba 100 kg słodyczy dzisiaj, including krówki i czekoladowe ptasie mleczko i snickersa marki lidl (całkiem wporzo). I jestem głodna. I mam depresję, i nic nie zrobiłam.
Czuję się zawieszona w przestrzeni, nic do mnie nie chce dotrzeć, nic mi się nie chce robić, najchętniej bym się rozproszyła na takie miliony malutkich kawałeczków. Głupio trochę no. 
A miałam takie silne postanowienie nie marudzić. I nie być smutna przez jakieś bzdury. No, ale jestem. I nic nie zrobiłam, boże, jak mnie to boli. Zmarnowałam dzień, autentycznie. Jeszcze by mnie to tak nei bolało, gdybym koniecznie nie musiała się zabrać za takie tam. W zasadzie to nie zdążę, nie ma opcji. Nie wiem, nic mnie nie motywuje, żeby się przykładać. No nic, naprawdę. Taki lekki ból życia tylko. To może się za coś wezmę. Po co spać, nawet spać mi się nie chce. Tzn, to byłoby najlepsze co by mi się przytrafiło (tzn, tak, spanie), ale nie mam motywacji, żeby się położyć, bo i tak nie usnę. Eh.