Z racji wolnego czasu, spełniam się kulinarnie od czasu do czasu, no i dziś udało mi się upiec sernik wiedeński. Na bogato, przyznaję się bez bicia. I nieskromnie dodam, że wyszedł genialny! Zjadłam co prawda jeden kawałek, ale no i tak. Ten pomarańczowy aromat i słodki smak i czekolada na wierzchu. Aaaa, rozpusta!
Będę miła, podzielę się przepisem.
Składniki takie:
- 1 kg sera (ha, mnie udało się dorwać ser od baby, prosto ze wsi, najlepszy)
- 10 jajek
- 45 dag cukru
- 1 kostka masła/margaryny
- 5 łyżek mąki ziemniaczanej
- 1 cukier waniliowy
- 1 olejek pomarańczowy
- rodzynki (wedle uznania)
A jak zrobić?
Ser przekręcić, utrzeć z cukrem, masło rozpuścić i dolewać letnie. Potem wrzucić żółtka, dodać mąkę ziemniaczaną, cukier wanilinowy, aromat pomarańczowy. Wrzucić rodzynki (tips and tricks: żeby nie opadały na dno, trzeba je uprzednio namoczyć w wodzie i obtoczyć w mące). Osobno ubić białka na sztywną pianę. Powoli dodawać do reszty masy i mieszać delikatnie łyżką. Wlać do formy i piec w jakichś 180 stopniach około 45 minut.
Ja dodatkowo, żeby bogactwa stało się zadość, okrasiłam całość polewą z torebki (waniliowo - czekoladową). Omnomnomnom.
No i przez te moje wypieki, zapomniałam o porze kolacji, więc kolacji nie zjadłam, bo nie wolno przecież jeść w nocy. Od śmierci głodowej ratuje mnie jedynie fakt, że podczas pieczenia podjadałam masę (kajam się). Najpierw ser z cukrem jadłam. Potem ser z cukrem i masłem (jeszcze lepsze), ser z cukrem, masłem i żółtkami, ser z cukrem, masłem, żółtkami i mąką... i tak dalej.
Ok, wystarczy. I tak zaszalałam jak na pierwszy raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz