czwartek, 5 kwietnia 2012

poderwij mnie.

Ogólnie to tak. Ponarzekałabym sobie, ale nie mam komu. Dostaję dziś caaały dzień prawie jakieś dissy za darmo. Same przykrości. Może ja za dużo narzekam, może nikomu nie chce się mnie już słuchać. Smutne to trochę, no ale co ja mam zrobić. No a może faktycznie, to co mówię jest niewarte słuchania. Czy cokolwiek. Rozmawiania ze mną. Pewnie i tak nie mam racji, wszyscy są przecież najmądrzejsi. Generalnie smutek.
No i siedzę sama w mieszkaniu. Wielki Piątek z kolokwium juhuuu, wszyscy jadą do domu, ja siedzę.

Żeby mi było weselej to wrzucę sobie przepis. Dooobry przepis. Ladies and gentlemen... Tiramisu!

Składniki:

  • 500 g serka mascarpone (polecam zakupić w biedrze mascarpone z piątnicy, albo lidlowe - cenowo wychodzą bardzo spoko)
  • 4 jajka
  • 200g śmietanki 36% (albo 30%, wszystko jedno) 
  • 2 paczki podłużnych biszkoptów
  • świeżo zaparzona, mocna kawa
  • 3 łyżki cukru pudru
  • prawdziwe kakao (np. decomoreno) do oprószenia
  • likier Amaretto - ok. 2 kieliszków
Przygotowanie:

Ucieramy żółtka z cukrem na gładką masę. Najlepiej mikserem. Do tego dorzucamy serek i też miksujemy. Ubijamy śmietankę (z niewielkim dodatkiem cukru waniliowego można), dodajemy do masy i znów miksujemy. Do tak uzyskanej masy dodajemy amaretto. Tym razem dałam 1 kieliszek, ale imho z 2 jest fajniejsze. Bardziej migdałowe. Ubijamy na sztywno pianę z białek. I uwaga! Po dodaniu do masy mieszamy wszystko razem łyżką. Inaczej może opaść. Układamy w naczyniu żaroodpornym biszkopty. Jeden przy drugim. Nasączamy je kawą. Na biszkoptach kładziemy pierwszą warstwę masy (połowę). Układamy drugą warstwę biszkoptów i ponownie nasączamy je kawą. Pokrywamy drugą połową masy. Całość wstawiamy do lodówki na noc (im dłużej tym lepiej). Przed podaniem posypujemy dokładnie kakaem. Tadaaaam! Deser gotowy. Trochę się rozpada przy nakładaniu, więc w wersji np. dla gości, polecam zrobienie deseru w pucharkach, miseczkach etc. Ale jest przepyszny. Idealny. Ma dużo kalorii, alkohol, kakao i jest słodki.


Aż zgłodniałam. A na kolację zjadłam 2 pomidory z milionem rzeżuchy, bardzo, bardzo ostrej rzeżuchy, i ziołami prowansalskimi. Tak bardzo pyszne.

A w ogóle, to z dobrych rzeczy, w tym tygodniu (niestety tylko 4 dni) miałam zajęcia na oddziale noworodkowym/położniczym. Ej jak tam było fajnie. Serio. Megafajnie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz