sobota, 16 listopada 2013

The Slowest Drink At The Saddest Bar On The Snowiest Day In The Greatest City

Odzyskuję zen. Ogólnie jakoś chyba za długo próbuję się przystosować do otoczenia, do jakichś ludzi, do czegośtam i to wszystko czyni mnie nieszczęśliwą. Nigdy nie będę nikim innym niż jestem, czuję, że odzyskuję stabilizację wracając do tego kim byłam kiedyś. Anyway, the point is, iż nie wolno starać się na siłę do wszystkiego dostosować. W sumie nie byłam tego świadoma, ale teraz chyba już jestem. Bo jak doszłam do tych jakże budujących wniosków, że będę sobą, to mi lepiej i to dużo. Nieważne jak wyglądam (po mojemu = dobrze), nie powinnam mieć kompleksów dlatego, że chodzę w 3 letnich jeansach czy sukience z lumpa, albo swetrze po mamie. Dobrze mi w nich, chuj tam, że wszystkie laski ubierają się w najnowsze ciuszki z zary czy innego czegośtam, whatever. Nie muszę też postępować jak inni, walczyć o pierwsze miejsce w szeregu, w sumie dużo takich zachowań wokół mnie i to jakoś też wywiera na mnie presję, czuję się gorsza. Jakoś to będzie przecież, ważniejszy jest spokój w głowie. Nie jestem gorsza!

Moje wynurzenia brzmią dosyć gimnazjalnie, ale fajnie być znowu dzieciakiem. Z tą niewielką dozą naiwności, jakichśtam marzeń, wspomnień, ideałów. Nie można zatracać tego wszystkiego w dążeniu do hajsu, stabilizacji i starości. Serio, w życiu moich znajomych powoli najważniejsze stają się śluby, a punktem numer jeden staje się kupno sukienki i organizacja wesela. Nie chcę taka być, nigdy nie będę. Dobrze mi, poukładałam sobie wszystko, dam radę.

Nigdy nie będę robić czegoś, czego nie chciałam nigdy robić. WRÓCIŁAM. My zen is back.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz