środa, 19 października 2011

niedospanie.

Trochę jakaś niedospana jestem ostatnio. Walka z takim stanem rzeczy jest trudną walką. Wstawać rano na 7.30 trzeba... (w okolicach godziny 5.50). Wczesne wstawanie boli. Trzeba wyjść spod kołdry i koca, a potem co chyba jeszcze gorsze, trzeba wynurzyć się z pokoju. Zwykle zastaję uchylone okno w kuchni, więc zamarzam i muszę owijać się w szlafrok. Śniadanie, etc, etc i trzeba wyjść na ten ziąb.  Na uczelnię idę jak zombie, potem przez chwilę czuję się rześko (to chyba za sprawą energii towarzystwa). I nadchodzi kryzys. Spać w dzień nie chcę, bo potem czuję się jak szmata. No i tak sobie wegetuję, nadchodzi wieczór, godzina 22, a mnie nie chce się spać, mogę siedzieć. Such is life. Ale jak za chwilę się położę to usnę jak niemowlę. No. Bo spać iść już muszę, bo trzeba wstać o 5.50...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz