poniedziałek, 6 stycznia 2014

about a girl.

Będzie o mnie. No prawieee.
Mieszkam na pierwszym piętrze w kawalerkie. Mam sąsiadów. Sąsiad numer jeden, nazwijmy go roboczo - pedał w rurkach. Znade mnie. Lubi wpaść sobie koło 23, marudząc, że muzyka za głośno, chociaż wcale nie jest głośno. Ewentualnie wpaść koło 3 rano pytając, czy wiem, która godzina i oczywiście narzekając, że jest głośno. Sam uwielbia napierdalać się krzesłem (chyba) ze swą ukochaną do godzin zdecydowanie późnych. Dzisiaj chyba jest tam jakieś party, bo co i rusz wybuchają salwy śmiechu. Jedna z dziewcząt tam obecnych śmieje się jak koń. Ani razu się do niego nie dopierdoliłam.
Mam też innego sąsiada. Tzn. to taki sąsiad in statu nascendi*. Mieszka po lewej. To jest, prawie mieszka, bo póki co remontuje. Remontuje od +/- końca czerwca. Salwy wiercenia w ścianie o poranku, prawie dzień w dzień. Ostatnio nawet nie, chyba meble wstawia. Koniec cierpień.
Kolejni sąsiedzi (jest ich dwoje) to starsi sąsiedzi, mieszkają po prawej. Lubią się kłócić w sobotę o 7 rano. Ewentualnie słuchać audycji/programu o chłopcu, który namalował portret papieża. W niedzielę rano.
Jest też pani z góry, której czasem zanoszę zakupy na górę, dostaję w zamian czekoladę/banana chociaż wcale nie chcę. No i rodzina z dołu, w której normalny zdaje się być syn gimnazjalista/licbus - rowerzysta. Poza tym jest tata z wonsem i mama, która chyba lubi się denerwować na sąsiadów. Ale mają ładną kicię, taką białą. Czasem mnie obserwuje zza fioletowej firanki.
O cholera i zapomniałabym. Któryś z sąsiadów, pełen pasji kulinarnej smaży cebulę po nocach. Ewentualnie ziemniaki, a jak jakieś święto, to nawet gotuje parówki. Upojny aromat unosi się po całym mieszkaniu. Cebula, honor, ojczyzna.

Dookoła bloku fruwają rybitwy. Śliczne rybitwy. Nie wiem co tu robią rybitwy, ale bardzo mi się podobają.

Z aktualności - mam dużo jedzenia w mieszkaniu, yaaaaaaaaaaaay. Chociaż muszę zrzucić z kilogram, pewnie tylko mi się tak wydaje, ale eh, ta świadomość. Poza tym mam naprawioną spłuczkę. Fajnie mieć spłuczkę działającą, pierwszy raz sprawnie, od 1,5 roku. I kran mi nie cieknie. A, i jeszcze suszarka na pranie działa. Spadła mi suka na palec dziś, jeszcze zanim została naprawiona i palec tenże mnie boli. Myślałam, że złamałam, ale nie. Nie złamałam. Boli tylko.
Ahaaaa i jeszcze, znalazłam całkiem fajny rower na śmietniku. Serio. Z serii starych rowerów górskich, takich bez bajerów.

*Mądry zwrot, zasłyszany na jednym z pierwszych wykładów z anatomii od baaardzo leciwego profesora. Od tamtej pory pamiętam!

PS. Jutro wolne, jak dobrze, wolny poniedziałek, będę spać.
PS2. Pomysł na notkę due to M. <3
PS3. Załączam kawałek dobrej muzyki z dawnych czasów. Feelsgood.jpg.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz