sobota, 12 listopada 2011

magnetyczne pola.

Sobota, 10 listopada 2011 roku. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie mam niczego na głowie (yaaay!). Tak. Trzeci rok moich studiów jest generalnie bardzo fajny. Co tydzień co prawda, mam jakieś kolokwium, to z tego, to z tamtego, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Nie łapię takiej spiny jak przed zaliczeniami z fizjo w zeszłym roku. Teraz jest dobrze. Pewnie się powtarzam, ale naprawdę - jest coraz fajniej.

O czym to ja miałam... A. Po kolei. Pediatria. Skończyłam blok z interny i zaczęłam z pediatrii. Przyznać muszę, że mi się podoba. Dzieci są takie małe i takie fajne. I lepiej słychać ich serca, niż serca dorosłych ludzi na internie (luźny wniosek taki). Ostatnio udało mi się nawet usłyszeć szmer nad zastawką aortalną. Nie spodziewałam się, że szmery słychać tak wyraźnie (wiadomo, że zależy jakie i tak dalej, ale nadal - nie sądziłam, że najwyraźniejszy szmer na świecie może być tak dobrze słyszalny). Z takich jeszcze luźniejszych przemyśleń, to na mojej buzi pojawia się od razu uśmiech jak wchodzę na oddział kardiologii dziecięcej. Lubię dzieci, to chyba dlatego. Naprawdę. Mimo tego, że pierwszy mały (około półtoraroczny roczny) pacjent, którego polecono mi zbadać, wrzaskami protestował przeciwko moim działaniom. (Za to zrobił ładne "papa" na do widzenia ;)

Z takich bardziej przyziemnych spraw, to sobie choruję. Smutna sprawa, coś mnie złapało tuż przed długim weekendem. I taka chora musiałam iść na kolokwium z mikrobów. Myślałam, że umrę na miejscu, kolokwium było ustne, a ja po pierwsze marzłam, a po drugie umierałam. No, ale zaliczyłam z niespodziewanie dobrym wynikiem. Sama siebie ostatnio zaskakuję.

A i upiekę dziś ciasto. I przepis załączę. Tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz