czwartek, 8 marca 2012

apogeum.

Ja pierdolę, nie mam czasu. Jest mi bardzo z tego powodu smutno, toteż dlatego właśnie zamiast robić coś konstruktywnego, to sobie piszę. Wkurwia mnie fakt, że mam burdel w pokoju, pranie (a nawet dwa prania) leży rozjebane dookoła, bo oczywiście nie mam kiedy go poskładać i uprasować. Poza tym nieumyte naczynia i walające się dookoła notatki. Aaaa, tak. I jeszcze jest mój sprzątający tydzień, więc muszę ogarnąć mieszkanie jutro/pojutrze. Nie chce mi się. Tak zwyczajnie mi się nie chce babrać w mycie zlewów, pryszniców i podłóg. Kurwa. No i wieczorem pójdę na imprezę, więc wieczór z głowy. No niby wszystko fajnie, tylko muszę uczyć się do środowego kolokwium. A jest duże dosyć. Potężne. AH NO TAK. Last but not least. Jutro też mam kolokwium. I niestety, do niego też nie miałam czasu się nauczyć, bo o ironio, dwa dni temu też miałam duże kolokwium. No już mi się nawet nie chce niczego wbijać do tej mojej pustej głowy, bo i tak kurwa nie zdążę. Nienawidzę tego. Nienawidzę. Tyle rzeczy jeszcze na dzisiaj, a ja już chcę spać. Tak bardzo spać. I chyba sobie nie pośpię, bo fajnie by było jednak coś ogarnąć. Cokolwiek, dla spokoju duszy. JAKIEGO KURWA SPOKOJU, nie mam spokoju od jebanych dwóch tygodni. Jeszcze te zajęcia... Zgiełk i hałasy na seminariach i prelekcjach to jest norma na tej uczelni. Serio, zaczynam gardzić tymi ludźmi, którzy swoimi krzykami zagłuszają prowadzących. Ja kumam, że ich to nie interesuje, chcą sobie pogadać, ale z takiego minimalnego szacunku zamknęliby te jebane mordy raz na jakiś czas. Albo mówili szeptem. Niestety, jak widać, to jest za trudne dla elity intelektualnej tego kraju. W sumie jak patrzę na tą elitę to nie wiem co mam myśleć. No, wracając do kwestii hałasów. Po słuchaniu napierdalania i szumu w trakcie zajęć przez cały dzień wracam do domu i nie mam siły na nic. Naprawdę, to zajebiście piękne i cudowne, gdy wszystko mnie nakurwia naraz. WYMIĘKAM. Pewnego dnia mi odbije, i już nigdy nie będę tą samą osobą. Spędzę resztę swojego życia patrząc się w wirującą pralkę. Jeszcze jest zimno. A ja mam dosyć zimna, chcę wiosnę. I ciepełko. Od czterech pieprzonych miesięcy marznę. Enough, serio, nie chcę więcej. Nie chcę.

Jedyne co mnie trzyma przy życiu i przyczyni się do mojej radości, to fakt, że mogę sobie jutro coś upiec. Lubię piec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz