sobota, 3 grudnia 2011

haters gonna hate.

No tak. Dzisiaj moja kolej sprzątania. Wszystko spoko, taki układ, że każdy kolejno sprząta kuchnię/przedpokój/łazienkę mi odpowiada. Jest tylko kilka małych "ale", które wręcz doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Po pierwsze, zastanawia mnie jak to jest, że ja zawsze mogę/mam czas pozmywać po sobie (czy to po śniadaniu, czy po obiedzie), a niektórzy nie mogą. I potem przychodzi moja kolejka sprzątania w mieszkaniu i co? Robiąc porządek w kuchni siłą rzeczy zmywam gary po kimśtam. No kurwa, ileż można. Po drugie, krajalnica. Nie wiem, po co nam to ustrojstwo. Zajmuje tylko miejsce w naszej i tak maleńkiej kuchni. No, ale ok. Wszystko jeszcze byłoby w porządku, gdyby użytkownicy tejże krajalnicy raczyli sprzątać okruchy po użyciu. Nie użyłam tej piekielnej maszynerii ani razu, a zdarzyło mi się już sprzątać okruszki tysiąc razy. (Druga sprawa, że nie jem lub prawie nie jem pieczywa, więc nie produkuję okruchów.) A ta pieprzona krajalnica generuje ich miliardy. No ja jebię. Dalej. Segregujemy śmieci, to znaczy tylko plastikowe butelki. I właśnie na nie w łazience jest umieszczony specjalny worek. Problemem jest, że niektórzy nie raczą zgnieść butelki przed wyrzuceniem jej do owego worka, o ile w ogóle butelka trafi "do" a nie "obok" lub "na" worek. Tak. W ogóle kwestia kosza na śmieci to jeszcze osobna sprawa. Bardzo bym chciała, żeby trafiać ze śmieciami do kosza. Nie obok. DO. I jak jest przepełniony, to nie dorzucać. Bo wypadnie. Naprawdę. Coś jeszcze było... A. Ostatnia rzecz, która spowodowała mój dzisiejszy wkurw. Jak to jest, że ja kiedy wstaję wcześniej od reszty, to staram się być cicho jak mysz pod miotłą, żeby wszystkich nie pobudzić, a w drugą stronę to nie działa? Eh...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz