czwartek, 1 grudnia 2011

pożoga.

Okej, to mam depresję. Znowu. Kurde, wszystko jest źle. Po pierwsze, moja sałatka wyszła taka dobra, że się nią przejadłam. Co wywołało u mnie napad senności. Swoją drogą wyszło mi jej tyle, że będę ją jeść chyba przez najbliższy tydzień. W sumie profit, oszczędzę na jedzeniu...

Gdy tylko dotknęłam patomorfo i zaczęłam czytać nowotwory, to zapragnęłam umrzeć. Że z tego ma być kolokwium z pytaniami otwartymi?! Zabijcie mnie. Nie mogę tego czytać. Perspektywa jutrzejszej porannej diagnostyki laboratoryjnej też mnie jakoś nie pociesza. To jest chyba najbardziej beznadziejny przedmiot na tych studiach. Od samego początku. Przychodzi pani, dissuje nas za darmo na pierwszych zajęciach, bo tak. Potem następuje beznadziejna prezentacja. I tak dzień w dzień od samego rana. Chociaż nie wiem, jak bardzo bym chciała, to nie mogę się tam skupić i słuchać. Słabo, bo potem będzie z tego zaliczenie. Które oczywiście jest podobno równie beznadziejne jak sam przedmiot. To smutne, bo mimo, że chciałabym się czegoś nauczyć to nie ma jak. O, dzisiaj na przykład były 3 tematy na jednych zajęciach. Suche prezentacje. W połowie 1 już chciałam umrzeć. A przecież diagnostyka mogłaby być ciekawa, wystarczyłoby ją dobrze prowadzić. No, ale ten zakład najwidoczniej sobie z tym nie radzi. Cóż.

No i jeszcze to. Patomorfo za tydzień, diagnostyka i mikroby w kolejnym tygodniu. Umrę. Naprawdę, to jest niewykonalne. Jeszcze dziś koncertowo zmarnowałam cały dzień. Nic, a nic nie zrobiłam konstruktywnego. Oprócz sałatki. I trzech stron nowotworów. Tak bardzo mam dziś doła. Nawet paznokci mi się nie chce pomalować. Nie chce mi się ogarnąć. Nic, totalnie nic.

Miałam dzisiaj iść na wykład + koncert szantowy, ale za zimno i za późno. Teraz żałuję. Bo mi smutno, może gdybym poszła to nie byłoby mi smutno? Zamiast tego marnowałam czas bawiąc się blogowym tłem i favikonką.

Eh i jestem ostatnio beznadziejnym narzekaczem. Pewnie przez te niedobre studia. I przez to, że czuję się bezużyteczna i beztalentna. Co skutkuje tym, że psuję innym humor i okazuję się paskudna. Boże, jestem takim śmieciem. Muszę coś z tym zrobić, bo się wykończę sama ze sobą. Nie cierpię się. (Nie radzę sobie, nie umiem, nie wiem?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz